Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/244

Ta strona została skorygowana.

źle, zebrać znajomych a braci i pożegnać ich przy uczcie po polsku.
— Ale co za bzdurstwo! ofuknął się O. Paweł — zmiłujże się jegomość... tu! w Rzymie! po pogańsku tak... ucztować in articulo mortis (choć ja nie wierzę w śmierć) — zakrzyczą żeś heretyk... i na cmentarzu pochować cię nawet nie zechcą.... Co za uczta! po co? na co?
— Nie gderaj stary! — nie rozumiesz mnie... no, to powiem ci inaczej. Trochę mnie nogi bolą, nudzę się, któż mi zabroni dziś czy jutro zaprosić przyjaciół i znajomych na wieczerzę, ugościć ich, pogawędzić, pośmiać się i sprawić sobie incognito stypę Sokratyczną.
— Fiksacja! fiksacja! bałamuctwa, bałamuctwa się jegomości trzymają, całe życie — rzekł O. Paweł. Stypa za życia! Sokrates! licho wie co! ot byś nogi opodeldokiem wysmarował i nie bredził.
— Opodeldok swoją drogą a podwieczorek swoją — rzekł Tatko. — Co ci to szkodzi ojcze, że ja im podwieczorek sprawię — jutro? hę? Muszę się przecie ze znajomemi i ziomkami pożegnać, bo może... wyjadę.
O. Paweł popatrzał nań, był rubaszny z Tatkiem, ale się kochali serdecznie.
— Wszak ja jegomości nie bronię dać jeść i pić za swoje pieniądze — ale po co to? po co?
Tak się rozmówiwszy z O. Pawłem, który poszedł dokończyć brewjarza, staruszek przywołał Fafcia dał mu instrukcje i kazał nazajutrz prosić do siebie