Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/250

Ta strona została skorygowana.

madziły różnorodne typy narodowe, wszelakich apostołów, różnych pojęć i przekonań ludzi.
Byli tam co pragnęli zbawić Polskę przez ogień i miecz rozpasanej rewolucij — co ją mieli ocalić przez wiarę i opiekę Bożą, przez duchy, posty i modlitwy — co uwierzyli w tajemniczą postać Napoleona III. — co się spodziewali ocalenia od Prus, co ukochali Austrję — a nawet tacy — najrzadsi — co przez Słowian dojść chcieli do Polski i nie wątpili, że jeszczeby się ze sfanatyzowaną a skrwawioną Moskwą przejednać można.
Znalazł się i taki Polak, który po polsku zapomniał — ojczyzny się zaparł, a w żadne już zbawienie wierzyć nie chciał.
Przecież cudem łaski jakiejś szczególnej żywioły te tak z sobą sprzeczne, choć z jednego ciała i krwi zrosłe — chwilowo się z sobą godziły.
Gwar rosnął, śmiechy panowały nad rozmową, gdy staruszek podniósł rękę do góry, a pułkownik siedzący przy nim, stuknąwszy o stół zawołał — Silentium!
Wszystko się uciszyło, zamilkło; głowy powysuwały ciekawe, milczenie jak mak siał... a w chwilę potém jasny jeszcze i srébrzysty ale osłabły głos staruszka dał się słyszeć od końca stołu.
Mówił zwolna, przerywanym, rozrzewnionym głosem:
— Bracia moi najmilsi w Chrystusie i w Polsce!...
Ze wszystkich nas, co ten stół otacazmy, ja jeden pamiętam jeszcze Polskę całą i nierozszarpaną...