Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/251

Ta strona została skorygowana.

pomiędzy nią a wami zostałem samotném ogniwem... które wkrótce pęknąć musi. Pozwólcież mi, dokonywającemu żywota co przetrwał wszystkie boleści, w imie macierzy, którą pamiętam, przemówić do was z serca głębi.
Sto lat nie upłynęło jeszcze od katastrofy... a z polski duch tylko i imie zostało — lice zniknęło... okrwawione, podarte, zmieniło się do niepoznania.... Ziściły się strasznie, co do słowa, przerażające przepowiednie Skargi, bo święty mąż przyczynę klęsk przewidział....
Nie kochaliśmy jak było potrzeba ani ojczyzny, ani siebie, wielki zasób miłości naszej szafowaliśmy na biesiady i godło narodowe spadło na kielich w ostatku....
W chwilach niebezpieczeństwa lada postrach rozbijał nas jak spłoszone stado. Naówczas wilcy przychodzili i brali zeń kogo chcieli: Sobieskich do twierdz... a Sołtyków na Sybir. I było w domu jak w niewoli, bo nikt spokojnie pod własnym nie usnął dachem.... gospodarzyli u nas, kto chciał i jako zapragnął.
Dopiero klęska obudziła z uspienia i gdy już Polski nie było, na obcej, na tutejszej włoskiej ziemi rozległ się śpiew — Polska jeszcze nie zginęła!!! W istocie żyć zaczęliśmy po śmierci dopiero....
Jak na twarzy konającego dziwny spokój i pogoda, tak na obliczu Polski po zgonie zajaśniały jej cnoty.... Krzewcie je — o bracia moi!! Wy, co zostaniecie żywi po mnie — ponieście uśpionej Polski zwłoki na ramionach waszych i oddajcie pokoleniom