Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/255

Ta strona została skorygowana.

W drugiej stronie stołu imieniem Polski obudzona rozmowa, żwawiej się zawiązała, bo imie ojczyzny najobojętniejszego poruszy... nawet tych co jej nie chcą — gniewa.
— To największe nieszczęście, rzekł obywatel z Poznańskiego, że my się nigdy porozumieć i na jedno zgodzić niemożemy.... Bądź co bądź... nam by się trzeba jakoś porozumieć i przejednać z Moskwą... i dopieroz na... naszych! hedż ha!
— Pan tak mówisz, bo żyjesz pod panowaniem pruskiém, przerwał drugi z pod zaboru moskiewskiego — ale prosiemy do nas poprobować uścisku miłych braci Słowian, zobaczycie jak z niemi słodko....
— Ja powiadam — zawołał trzeci żywo — że to wszystko się na nic nie zdało, zbawienie dla nas w Austrji. Ona potrzebuje nas, my jej, wspólność interesów jest najlepszą rękojmią przymierza.
— Piękne przymierze z temi, co galicyjską rzeź zarządzili! krzyknął ktoś z boku.
— To wszystko mrzonki — oburzył się inny przybyły świeżo z Francij, nas żaden rząd nie wybawi, ale — ludy! Przyszłość nasza w rękach europejskiej rewolucij i socjalizmu, który się nią musi posłużyć, a wówczas my...
— Jak pan takie rzeczy mówić możesz! krzyknął ktoś z boku. — Małośmy już mieli tych rewolucij co nas dorzynały.... Nasz upadek winniśmy rewolucjom i wierze w nie. Wróćmy do wiary ojców, a odpokutowawszy za grzechy... dostąpiemy prze-