Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/256

Ta strona została skorygowana.

baczenia.... Modlitwa... post... skrucha... pokora....
Zaszumiano gwałtownie, mówca nie mógł dokończyć zakrzyczany.
— Francja — podchwycił z boku łysy i pękaty, siniejący człowiek — Francja jest, była i będzie milicją Chrystusową, — wielką przewodnicą idei, mistrzem sprawiedliwości Bożej — zbawienie nasze we Francij.
— Panowie moi, stukając o stół począł młody człowiek, — biada narodowi, który szuka zbawienia u obcych — Polska nie powinna ręki wyciągać po jałmużnę — zbawienie swe winna być musi samej sobie. Żyliśmy od upadku Baru, z nadzieją w Turcij i Francij, potem gwiazdą Napoleońską, potem wspaniałomyślnością Aleksandra, potem rewolucją ludów i utopjami, i Francją, i Austrją i wszystkiem aż do fabrykowanych proroków, oprócz siebie....
A propos proroków, zaczął znowu starszy, czy też państwo znacie dawną, bardzo dawną, świętego jednego człowieka przepowiednię tyczącą się Polski... która właśnie na 1870 oznajmuje...
— A dajże pan pokój z prorokami! począwszy od Wernyhory mieliśmy ich do syta....
— Za pozwoleniem — za pozwoleniem — odezwał się z kąta niewidziany dotąd, skromnie ubrany człowieczek niepozornej postawy — mówił jeden z panów żebyśmy żyli sami sobą. Ale ażeby żyć, trzeba mieć żywotne siły... naprzód je zbierzmy i wyróbmy — starajmy się o nie, pracujmy w milczeniu. Praca