gim końcu stołu, widząc że gospodarz traci siły, pospieszył na ratunek....
Ale w chwili, gdy nadbiegł do pułkownika i O. Pawła, staruszek, którego oni pochwycili, osunął się bezwładny, głowa na ramiona zwisła... usta otworzył bezsilne, oczy mgłą zaszły... poczciwy Tatko nie żył.
Wszyscy zerwali się od stołu okrążając krzesło — spiesząc z próżnym ratunkiem i radą... spierając się że to było omdlenie, nastręczając środki otrzeźwienia....
Zimny trup leżał na rękach przyjaciół a u nóg jego stłuczony ostatni kielich z polskiem godłem.... kochajmy się....
Na widok tej ostygłej twarzy i zwłok kostniejących, kto żyw począł uciekać, rwano się szukając kapeluszów, przytomniejsi kończyli swoje kieliszki... bojaźliwi unikali wejrzenia na trupa, wszyscy uchodzili z trwogą i żalem do nieboszczyka, że ich mógł na taką zaprosić niespodziankę.
Tymczasem O. Paweł, Pułkownik i Fafcio wziąwszy na ręce ciało zwolna je płacząc na łoże zanieśli....
W sali nie było już nikogo, a światła ze stołu przeniosły się wkrótce do naprędce ustawionego katafalku... przy którym klęczał O. Paweł i płaczący Fafcio z różańcem.... Staruszek zdawał się spać spokojnie, a twarz jego rozpromieniła się tém weselem śmierci, o którém sam wspominał był przed chwilą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/259
Ta strona została skorygowana.