Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/26

Ta strona została skorygowana.

dyczy i rozumu... pełna. Czoło wypukłe, sklepiste jak kopuła, wznosiło się nad życia świątynią, przez której dwa okna czarne, świecące jeszcze, łyskał ogień duszy, — a przez jej usta — wrota Have, miłości pełne mówiło.
Oryginalnie wyglądał ten miły człowiek, którego same rysy już pociągały urokiem, rozbrajały niechęci, narzucały złote kajdany... Patrząc nań można było zrozumieć wielki wpływ ludzi zagadkowych, co wiedli za sobą tłumy.
Roztworzył ręce spojrzawszy na stół, który osiedli rodacy otaczający sędziwego pułkownika.
— O błogosławione niech będą, zawołał, agapy polskie, sieroca uczta tułaczy, przy której widzę oto zebranych rozbitków całej ziemi naszej, i błogosławion niech będzie ten, w czyje imie potrafili się zjednoczyć bracia... Witajcie mi dzieci! Ja mogę się tak do was odezwać, bo niema między wami, niewyjmując siwej pułkownika główy, komu bym ojcem być nie mógł. Jam tu jeden z was co całą Polskę pamiętam.
Gospodarze powstali, pułkownik się ruszył.
— Siedźcie, zawołał przybyły, stawiając w kącie kij, na którym kapelusz powiesił, — ja znajdę miejsce moje...
A widząc, że mu innego chciano ustąpić — dodał:
— Niech Bóg uchowa by się kto ruszył, bo nie siądę.... Nie przyszedłem tu jeść, ale patrzeć na symboliczne łamanie chleba.... Wszak ci to skromne uczty pierwszych chrześcijan, które uświęcała tradycja Chrystusowych z uczniami wieczerzy — były zjedno-