Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/260

Ta strona została skorygowana.

Gdy ostygłe ciało wyniesiono na łoże, Staś podszedł ku niemu, przykląkł i ucałował białą — skostniałą już dłoń starca....
Powolnym krokiem wyszli razem z Czarnym, który słowa przemówić nie mógł, ale oczy łez pełne ocierał co chwila. Na zapytania potrząsał głową, usta mu się ścięły... rozewrzeć ich siły brakło.
— Świat teraz puściejszy, gdy w tej piersi ciepłej serce polskie bić przestało... nasz polski świat nie z głów ale z serc się składa, gdy jedno ubędzie... ubywa mu wiele... Szkoda tych ust zamarłych na wieki, co miłość świętą a czystą głosiły.... Stary nasz zaniósł z sobą do grobu ikarowe ku ideałom poloty.... których w nas młodych już niema.... On jeszcze na woskiem lepionych ulatywał skrzydłach i miał po temu odwagę, my niesieni na obłoku — lękamy się niebios i wyżyny....
Chodzim sieroty odarte ze złudzeń, z pragnień, nie mogąc całkiem zwierzętami zostać, ani być ludźmi umiejąc... z rozpaczą, z tęsknicą. Gdym słuchał tego człowieka, z którego się śmieli wystygli — czułem że coś jest za światem — teraz....
Ścisnął rękę Beppa i poszedł.... A szedł sam niewiedząc dokąd i zawlókł się na małą uliczkę....
Jakimś instynktem podniósł głowę, postać biała sparta na balkonie stała... domyślił się w niej Cesi.
— Pani to jesteś? zapytał z dołu....
— Pan Stanisław?
— Tak — ja pani....
— Cóż robisz tak późno w ulicy?...