— Błądzę... tylkom co ucałował rękę skostniałą... oczy mam pełne śmierci.... Pani nie wiesz nic?
— Umarł! kto umarł? zawołała Celina....
— Poszedł do drugiego życia! przerwał Staś, nie umarł. Ziemia go może nie była warta, gościem był na niej, wygnańcem, klęknij pani i módl się nie za niego ale do niego. Dusza może błądzi jeszcze nad nami nim uleci w niebo....
— Ale któż? kto umarł?
— Ojciec nasz! zawołał Staś....
— Jak to? przecież był zdrów!... zaprosił wszystkich do siebie....
— Tak, i wszyscy przyszli, aby być świadkami zgonu.... Może mu serce pękło, gdy naszych słuchał rozterek....
Wniósł ostatni raz ulubione — kochajmy się... i leży obok rozbitego kielicha na katafalku.... Hamlet mówi — Smutno! smutno... ja mówię... straszliwie! Cóż Hamlet obok nas? Tam tragedja domowa, tu dramat z tysiącem śmierci.
— Panie Stanisławie, zawołał z balkonu głos drżący... ja chcę posłyszeć od was o tym wypadku, wnijdź pan na chwilę... Mama nie położyła się jeszcze....
— A! tak? dobrze — odparł poeta, nie wiedziałem co z sobą zrobić... idę....
Panna Celina znikła z balkonu a Staś musiał okrążyć, by się dostać na Sistinę... i po drodze mruczał do siebie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/261
Ta strona została skorygowana.