kolońską, ale Stanisław zamiast się nią oblać poniósł do ust i nadpił.
— Co pan robisz? krzykła Cesia.
Stanisław wlepił w nią oczy.
Matce pilno było straszną nowinę pójść powiedzieć Fanny, która rozebrawszy się wcześniej, do salonu wejść nie mogła. — Staś i Celina byli sami. Poeta długo, długo zatrzymał wzrok na niej.
— Pani, — zapytał po chwili — czy pani jesteś... Ofelją?
— Ja? Ofelją? — zapytała Cesia smutnie — a pan?
— No — a ja byłbym Hamletem, — dodał wpół jakoś obłąkano Staś — ale nie — ja tego nie radzę, Hamlet zawsze jest nielitościwy dla Ofelij, bo Hamlet zwarjował, nie ma serca — nie wierzy w serce.
Czy pani znajdujesz, że Hamlet w istocie obłąkany? czy udaje?
Ja sądzę — ja jestem pewny, że to czysty warjat... i Ofelje wszystkie są nieszczęśliwe. Nie! nie! zawołał, wstając nagle do przelękłej Cesi — ja pani nie radzę być Ofelją, chociaż ja może będę zmuszony zostać Hamletem.
Cesia stała zarumieniona, łzy ciekły jej po twarzy milczące — Staś był tak dziwny, tak dziwny! — a chwila tak przyjazna poufalszej rozmowie.
— Ofelją... była nie tém czém by być powinna — szepnęła cicho — chciała być kochanką, a dla chorego winna była zostać siostrą miłosierdzia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/263
Ta strona została skorygowana.