Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/265

Ta strona została skorygowana.

rzucił się na wschody. W pośrodku skrzyżował się z hrabianką Dorotą, biegnącą na górę....
Ledwie znikł z oczów Cesi, gdy ten gość niespodziany ukazał się na progu.
— Wiecie panie! poczęła idąc ku nim panna Dorota — wiecie! oto palec Boży, który rychlej lub później dosięga ateuszów i wolnomyślących....
Ten nieszczęśliwy starzec wśród pijatyki i wrzawy, bez spowiedzi, bez sakramentów marnie skończył!!!
Rzuciła się w krzesło.
— Tylko co nam o tém mówił świadek naoczny.
— Spotkałam go na wschodach! co za oczy obłąkane! ten człowiek też źle skończy....
— A! pani! przerwała Cesia.
— Ja zresztą nie chcę mu złego prorokować, życzę jak najlepiej... ale tak rozrzucony, rozpasany... żadnego uczucia religijnego.
— On? pani — wtrąciła Cesia.
— Ale tak jest! tak jest! widział go kto w kościele z książką? przy konfesjonale? Przychodzi szukać poezij u ołtarza nie Pana Boga!...
Cesia zamilkła.
— A! co za straszna nauka! — dodała panna Dorota, ten zgon tragiczny, okropny... u stołu! wśród bankietu bezbożnego — okropność....
Hrabina, która się lękała śmierci do tego stopnia, że rozmowa o niej spać jej nie dawała — rada była odwiedzinom starej panny, kazała zrobić herbaty, i niezważając na Cesię, która płakała po cichu, łzy połykając, zasiadła do narzekań pobożnych.