Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/266

Ta strona została skorygowana.

Tymczasem Staś nieumiejąc pójść spocząć do domu, po wschodach Trinita zszedł na plac i powlókł się do Cafe Greco.
Tu, pomimo spóźnionej pory, było pełno. Beppo, który czuł się stęskniony i smutny szukał tu także życia i wrzawy. Poprzedził go był Wacek, który stanąwszy w pośrodku artystów, opowiadał im z poetycznymi dodatkami własnego utworu o tragicznej śmierci Padre amoroso.
Obcy, młodzież uboga, co nie raz od niego doświadczyła współczucia — stała pochmurna i zasępiona.
Na progu ukazał się Stanisław i zatrzymał. Wacek zobaczywszy go, zakończył nagle opowiadanie swe — dziwnie brzmiącem: Requiescat in pace!
— Dziwna śmierć! mruknął napychając z kapciucha krótką fajeczkę Francuz — gdyby jej nie poświadczyli inni, myślałbym, że il Vacio (tak zwano Wacka) — sam ją ułożył — aby nam nalać atramentu do wesołości.
— Szczęśliwa śmierć! — przerwał Staś od progu — kto śmie powiedzieć inaczej? Możnaż umrzeć milej jak ściskając dłonie przyjaciół, w ciepłej atmosferze wesela — wśród ożywionej rozmowy, głosząc tę prawdę, w którą się przez całe wierzyło życie? Bóg tylko błogosławionym daje śmierć taką poetyczną.
— Ale kodyny, zasyczał z kąta mały pseudomalarz, znany ze swej głośno afiszowanej bezbożności — ale kodyny co powiedzą? gotowi go nie pocho-