Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/272

Ta strona została skorygowana.

giłach są wyznaczone godziny żalu, i po zmroku możnaby zostać przytrzymanym za złodzieja.
— Chodźmy do domu — przerwał Beppo.
— A gdzież dom? — przerwał Staś. — Bardzo bym ci był wdzięcznym, gdybyś mi powiedział gdzie dla nas dom dzisiaj. Tam — wskazał na północ — wydziedziczono nas, cmentarze poprzerabiano na gościńce, a kościoły z prochami ojców na jakieś cudze bóżnice — tam ani żyć, ani umierać, ani po śmierci wrócić nie wolno.... Gdzieindziej kupna za pieniądze gościnność, ale serca nie ma.... Wszędzie ludzi pełno, każdy w domu, my bezdomni....
— Panie Stanisławie — rzekł malarz pocichu — to jedna pociecha, iż gdziekolwiek się umrze pochować muszą, mamy dom — w grobie.
— Tatko w dole wspólnym z bezdomnemi.
— Czemuż nie? — odparł Beppo — alboż nam trzeba grobowców i napisów? Jeśli imie zostanie po co napis? jeśli pamięć umrze po co pismo? alboż by nam wstyd było gnić z innemi?
— Masz słuszność! to co nie gnije uleci... ale dokąd?
— Miałżeby Bóg być podobny do ludzi, co go na swe podobieństwo stworzyli? — nie! — Jeśli w duszy ludzkiej jest choć kropla dobrego, choć iskra jasnego, wziął ją ze źródła gdzie dobre i światłość płyną niewyczerpane.... Cnoty człowiek nie mógł skomponować bez Boga. Jest Bóg! a jeśli jest, toć sprawiedliwy i — bądźmy spokojni....
Staś uścisnął go i pocałował.