Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/276

Ta strona została skorygowana.

stanęła w progu, wlepiła w nią długo oczy swe czarne i nierychło się odezwała:
— Pani mi przebaczy — ja ją musiałam oszukać, nie przyszłam tu po jałmużnę....
— A z czémże?
— Pozwól mi pani pomówić z sobą — nie o sobie chcę mówić... o! nie... o tobie samej, pani, i o — kimś jeszcze... tak... o kimś drugim jeszcze....
Celina zarumieniła się przestraszona.... Pola otarła łzy i przycisnęła rękę do serca.
— Posłuchaj mnie pani — tyś hrabina, tyś młoda i bogata, jam uboga i stara... ale obie jesteśmy kobietami a przed Bogiem siostrami. Nie gniewaj się pani.
— A! mów! ja posłucham cię chętnie — zawołała zdumiona co raz bardziej Celina — o cóż to chodzi.
— O was, pani moja — westchnęła Pola — a! i o kogoś jeszcze. — Nie gniewaj się tylko, bom ja prosta kobieta i po prostu mówić będę. Słów gładkich nie umiem... a to z czém przyszłam jak kamień mi cięży.
Westchnęła.
— Zresztą — szepnęła ciszej — ja o tém nie powiem nikomu i nikt o tém nie wie i wiedzieć nie będzie... a że ja dowiedziałam się, podpatrzyłam, wyszpiegowałam... tak Bóg chciał... może to lepiej, pani jedna w świecie możesz to co się złego stało naprawić i człowiekowi ocalić życie....