Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/28

Ta strona została skorygowana.

panny, przybyłe ze strojną ową damą i w oczach jednej z nich czytał uznanie, ten sam wstręt... ku polakerij sentymentalnej. — Uśmiechnęli się do siebie.
Z drugiej strony artysta, któremu frak niesłychanie zawadzał, a kołnierzyk piłował brodę, nieznośnie, jak w tęczę poglądał w drugą pannę bladą, widocznie młodszą i zapewne usposobioną inaczej, bo zamiast na Romana, spoglądała na artystę nieśmiałego, wielce zagadkowemi oczyma, które niby coś mówiły, niby nic powiedzieć niechciały.
Dwie blade panny, były oczywiście siostrami i miały w swych rysach podobieństwa wiele do siebie, a jednakże jak niebo od ziemi różniły się....
Starsza, w którą patrzał hr. Roman, była pogardliwa i wielka pani, widocznie z porcelanowej gliny ulepiona.... Młodsza może przypuszczała, że wszyscy są z jednej stworzeni i dla tego wzrok jej zabłąkał się na biednego artystę.
Artysta był w istocie jeszcze biednym braciszkiem, odbywającym nowicjat...
Imie miał Józef Czarny, a był synom wieśniaka z krakowskiego, w Rzymie towarzysze przezwali go Beppo Nero... Że się w szkole krakowskiej wykształcić początkowo potrafił, natchniony ruinami starego grodu, to nic dziwnego, ale że sierota ubogi potrafił się dostać do Rzymu, — mogło się za cud uważać.
Co osobliwsza, dobił się tu nie potrzebując łaski niczyjej.
Czarny nie był piękny, a miał twarz, od której oczów ciężko było oderwać. Wyciosana jak od to-