po czasie, kochała znowu tego trupa... i życie gotową była dać za niego. Bez rozmysłu podbiegłszy — przyklękła przed nim załamując ręce.
— Przebacz mi! — zawołała — ja nie wiedziałam nic — jam myślała, żeś ty zapomniał o mnie... ja, jam winna... ale jam twoją i niczyją nie będę w życiu — twoją tylko.
Beppo chciał mówić — nie mógł długo znaleść słowa....
— Ale — pani... pani! — zawołał — pani nie jesteś winną... a ja... ja... mnie nic... jam w pracy szczęśliwy... mnie...
Nie mógł dokończyć... zakaszlał się i padł na krzesło. Celina zrzuciła z siebie nakrycie, pobiegła po wodę — wzięła głowę jego w dłonie... i zapomniawszy o świecie całym... w pierwszej chwili zapału — rzekła w duszy — niech będzie co chce — ja z nim zostanę....
Beppo czuł i wielkie szczęście i strach większy jeszcze, aby ta ofiara kobiety — za późna, niestety, daremna, była dla niej niedolą i wstydem.
— To nic — a! pani — panno Celino — na Boga! ktoś nadejść może....
— Niech przyjdzie kto chce — zawołała odważnie — jestem przy moim narzeczonym, mogę to wyznać przed światem całym... ja się nie wstydzę serca mojego... ani miłości mojej ku tobie. — Przyszłam — zostanę.... Żadna siła ludzka nie potrafi mnie ztąd wydrzeć.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/281
Ta strona została skorygowana.