Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/283

Ta strona została skorygowana.

Ona wróciła do krzesła Beppa, który patrzał na nią, ale na słowo oddechu mu brakło, ręką uciskał piersi — oczy mu gorzały, oddech pracowity rozpierał płuca....
Wśród tego milczenia łzawego, prędzej niż był spodziewany, ukazał się Doktor Fredi. — Celina bez rumieńca, bez sromu i obawy poprowadziła go do chorego. — Włoch siwy, milczący, poważny, popatrzał nań, ujął rękę, brwiami rzucił i siadł pisać receptę.... Trzeba było uparty kaszel powstrzymać i choć sztuczny wyrobić spoczynek.
Oczy Poli i Cesi śledziły lekarza, ale z jego twarzy pargaminowej nikt się nigdy nic nie dowiedział — kiwnął głową — Va bene! va bene! i powoli, cicho się wysunął.
Ale już w galerij szeleściała suknia jedwabna, po chodzie matkę poznała Cesia i wybiegła. Dwie kobiety spotkały się o kilka kroków od progu izby, w której dyszał Beppo.... Celina przypadła do kolan.
— Ani słowa! mamuniu! ani słowa, bo to nic nie pomoże — ja do domu nie powrócę — ja jestem jego — ja mu przyrzekłam i dotrzymam.
— Ale na miłość Bożą!
— Matko — on kona!
— Ja cię tu nie zostawię... ja się nie ruszę.... Co powie świat, co ludzie... o Boże wielki! chcesz mej śmierci chyba — ja tego nie przeżyję... wstyd... okropność....