Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/30

Ta strona została skorygowana.

— To choroba — odparł staruszek, wierzaj mi, ani poezja, ani miłość nie chodzą w żałobie... pierwszej szata złocista, drugiej różana...
— Ale gdzież dziś poezja i gdzie miłość? odparł Staś. — Zamiast nich, mamy koleje żelazne i ekonomję polityczną.
— Cicho..! wieszczu! to są larwy — odparł Tatko, z których jaki motyl wyleci, czy ty wiesz!
— Mnie się zdaje że ten, co na skrzydłach ma trupią główkę...
— Takiego bo na świecie niema! zaśmiał się stary. Bóg na wszystkich skrzydłach i na wszystkich czołach popisał jedno słowo... Miłość!
Hr. Roman aż ramionami ruszył, wśród tej rozmowy dostawszy nudności... Spojrzał na pannę, panna mu się inteligentnie odśmiechnęła. Nieznacznie nawet poruszyła ramionami.
W tem wystrojona mama pachnąca, w koronkach i atłasach, z resztką młodości na licu, w imie wdzięku swego, płci, położenia towarzyskiego i imienia, uczuła potrzebę zwrócić rozmowę na tor inny.
— A! kochani panowie, rzekła głosem pieszczonym, dziwnie niezgodnym z potężnemi kształty budowy, z której wychodził — a panowie moi... Czybyśmy z tych mystycznych, poetycznych fraz, których piękność uwielbiam, nie mogli znijść do zrozumiałej mowy prostych śmiertelników... W Rzymie, niegodzi się mówić o czem innem jak o Rzymie.
— Święta prawda, przerwał pułkownik solenizant, — tylko za pozwoleniem hrabinej dobrodziejki, o jakim?