Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

— Wieleż jest Rzymów? spytała uśmiechając się kobieta.
— W istocie, wmięszał się do rozmowy duchowny głosem suchym, ale dobitnym i zdradzającym wprawnego mówcę, — w istocie Rzymów jest kilka... a co najmniej dwa, pogański pod nogami naszemi, chrześcijański nad głowami.
Comme c’est bien dit! słodko odpowiedziała hrabina.
— Czy tylko pewnie, zagadnął Tatko, Rzym pogański pod nogami a Chrystusów nad nami? O! bogdajby tak było! Ale — ojcze mój — wyjmując wybrane dzieci Chrystuswe, do których wy należycie... jako kapłani — iluż tu między nami takich, coby po troszę choć poganami nie byli?
Najszanowniejszy sąsiad mój — wskazał artystę, — jest mocno podejrzany o palenie ofiar przed Torsem i Apollinem belwederskim — dalszy jego sąsiad boję się by nie był czcicielem Pallas-Athene... a jak byśmy między sobą dalej szukać chcieli, znalazłoby się i więcej niedobitków pogan...
— To też kościół wojuje, aby ich podbić i dla tego to wiecznie on jest Ecclesia militans...
Hrabina westchnęła, napiła się troszeczkę wina z kieliszka, rozmowa, którą ona pokierować chciała, aby się toczyła po ziemi, znowu poszła w obłoki.
Obiad tym czasem ciągnął się dalej i jakaś półmiskowa sprawa rozcięła rozmowę na pół.
— Trzeba przyznać — ozwał się pułkownik, że dla nas co pamiętamy naszą Polskę starą...