Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/40

Ta strona została skorygowana.

byś mnie od tych politycznych rozmów uwolniła... odezwała się matka.
— Milczę — mamo...
Hrabia popatrzył na młodszą pannę z pewnem podziwieniem... że się jej tak niespodzianie rozwiązały usta... ale wchodzili na schody, potrzeba było podać rękę mamie, siostry pozostały same.
Fanny pochyliła się ku Cesi. —
— Nic więc cię nie wyleczy z tej choroby! rzekła śmiejąc się. —
— Nic — odpowiedziała zimno siostra....
Z okien salonu i z balkonu był widok prześliczny, znaczna część Rzymu, z kopułami mnóstwa kościołów, wdali Watykan i Ś. Piotr olbrzymi i sine góry i kląby zielonych drzew...
Wszyscy wyszli na balkon... księżyc ośrebrzał wierzchołki budowli, tonących w cieniach głębokich, gdzieniegdzie światełka pozapalane gorzały w oknach.. noc była spokojna i cicha... ci co we dnie, w upał zasypiali, zaczęli żyć i oddychać... głuchy szmer przynosił wiatr od miasta...
Panna Celina sparła się na balkonie, wyszedłszy nań sama, matka z siostrą zostały bawić hrabiego.
— Niechże mi pani wytłumaczy, odezwał się śmiejąc Roman, zkąd tak wielka różnica przekonań między paniami, a panną Celiną...
— A! Cesię wychowała Ciotka bezdzietna... zawołała Fanny...
— Nie mogłam odmówić tej pociechy mojej dobrej, drogiej Zizi — odezwała się hrabina wzdychając.