Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/48

Ta strona została skorygowana.

I uścisnął go.
— Na co? zapytał Staś — bym się dręczył?
— Któż wie? perła jest chorobą konchy, balsam leczący ze zranionych drzew płynie... tyś poeta, w tobie cierpienie jest płodne, a perły i balsamy twe potrzebne światu... Błogosławię cię na życie — ale synu mój drogi... pamiętaj słowo moje i słowo przeszłości naszej. Kochajmy się — kochajmy! Miłość jest potęgą niezłamaną...
W chwili gdy wyrazów tych domawiał, dwa cienie stanęły przed niemi — i miały się przesunąć dalej, gdy, jakby jasnowidzeniem rozpoznawszy je, Tatko zawołał.
— Beppo? stój.
Był to nasz Czarny, który nie mogąc usnąć, wysunął się na przechadzkę, a po drodze spotkał swojego towarzysza od stołu z książką w kieszeni, i wywiódł go po księżycu dziwić się Rzymowi.
Obu ich ujął żywo za ręce oryginalny starowina.
— Stójcie dzieci! zawołał — posłuszeństwo włosom siwym a sercu gorącemu. Obu wam mości panowie należy się odemnie nauczka. O! tak! nie dziwujcie się i nie zżymajcie — nauczka.
Poznańczyk z książką w kieszeni i Beppo stali spoglądając na Tatka, który ich nie puszczał.
— A! no bura jak nauka może być peripatetyczną... chodźmy powoli ulicą, a ja będę gderał.
Naprzód na ciebie artysto, potem na was mój pracowniku.
Zeszliśmy się na biesiadę jedną myślą połączeni,