Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

Poznańczyk, i nie dałeś mu przyjść do słowa, ja uprzedzić wolę burzę i burę prostem wyznaniem, że siedziałem milczący w tem towarzystwie, bo — dlań sympatyi nie mam, bo to zgniłe i zepsute i wypieszczone, i bez czucia a dumne, a...
— Stój, ani słowa więcej — przerwał Tatko — po części wszystko to prawdą być może, ale odosobnieniem, pogardą, niechęcią nie poprawia się tego, co zepsute. Chcesz być lekarzem moralnym, nie opuszczaj chorego, ale go kraj choćby krzyczał, jeśli sądzisz, że poprawisz. — Chory, ten nietylko zdesperowanym nie jest, ale ma zasoby życia wielkie, siły nie do pogardzenia, a w dodatku jest twym bratem.
— On się do tego nie przyznaje — rzekł Poznańczyk.
— Być może! ale czy to zmienia pokrewieństwo i twe obowiązki? mówił Tatko. Wiele jest do zarzucenia arystokracyi, ale demokraci też nie są bez grzechu. Dumą i próżnością grzeszycie jedni i drudzy, świętej pokory wam braknie, pokoju ducha, miłości i wiary. — Ja wam wiekuiście tę jedną pieśń, to jedno śpiewać i odśpiewywać będę. — Nawraca tylko miłość, naprawia tylko miłość, przekonywa miłość, leczy miłość i toast dzisiejszego wieczora winien być hasłem naszem. Kochajmy się.
— Posłuchajże pan i mnie — zawołał Poznańczyk energicznie — miłość jest wielką dźwignią, lecz może nie jedyną. — Nie mogę kochać ciemności, zepsucia, złej wiary, muszę się brzydzić niemi, walczyć