Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/56

Ta strona została skorygowana.

zajęte są przez młodzież, do której gospodarze nawykli, kilka pokoleń artystów przeszło im tak przez ręce, i gdy nowy gość z tłumoczkiem na plecach, zjawi się prosząc o przytułek, z jednego spojrzenia niemal, mogą mu przyszłość wywróżyć, — o której on sam nic nie wie. — Taki gospodarz, gospodyni i ich córeczka z twarzy, ruchu, mowy, wzięcia się do pracy młodzieńca, już wiedzą co go czeka. — Często wedle oznak tych lepszej lub gorszej przyszłości, z nim się obchodzą. Odgadnięty jenjusz pieszczą, rozpoznaną mierność spychają do ciemnej komórki. Znajomość ta ludzi jest im potrzebną, bo nie upływa pół roku, a artysta już potrzebuje żyć na wiarę... trzeba więc wiedzieć, komu zaufać można. Większa część przychodzi tu ubogiemi, walczy z nędzą, dobija się nauki, sławy, i chleba razem... Gospodyni patrzy, śledzi, cieszy się... lub westchnąwszy puszcza biednego w świat na stracenie. Może się czasem takie oko omylić na znaczeniu pospolitego talentu, nigdy prawie na jeniuszu. Płomyk jego zawsze się jakąś szparką dobędzie ze wnętrza...
W jednym z takich domów od wieków przeznaczonych na gospodę artystów, mieścił się Beppo Nero. Zajmował on izbę dosyć obszerną i dość brudną, na tyle rozległego domostwa z wchodem od galerij z dziedzińca. — Przytykał do niej pokój nazywający się sypialnym, pierwszy bowiem był właściwie pracownią. Miał dobre północne światło wpadające oknami szerokiemi, w zimie był zimny i pełen przewiewów, latem dosyć gorący, brak było wszelkich w nim wygód, ale