Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

dla Czarnego wydawał się pałacem. Pamiętał on chatę ubogą, w której się wychował, jej okurzony pułap stary, ławy drewniane, piec czarny, i stół, na którym leżała bułka razowego chleba, ze starym nożem, co go krajał kilku pokoleniom.
Obok ubóstwa rodziców, nędza teraźniejsza jeszcze miała choć pozory jakiegoś dostatku, choć coś wytworniejszego na żółtem obliczu. Tam w prawdzie rzadko brakło tego chleba razowego, tu białego kawałek liczyć i oszczędzać było potrzeba, a do niego jeśli się miało kawałek sera i szklankę brzydkiego wina i trochę czegoś co się kawą zwało — było to wielkie szczęście.
Świat ten nowy wydawał się dziécięciu z pod Karpat jakimś dziwnym, jakimś niepojętym, obcym. Czuł on w nim jakby odgłosy przytłumione wielkiej przeszłości i stęchliznę ruiny... Ten lud i tamten lud jego różnili się od siebie całym światem. Może tu wspomnień było więcej, tam Bożych darów zachowanych z bytu prastarego na łonie natury; tu jakieś reszty cywilizacij, skruszonej a zdruzgotanej, tam wspomnienia stanu nieokreślonego epoki instynktów i bezpośredniego związku ze światem Bożym...
Czarnego lubili wszyscy w domu, stara Maria, jej mąż i niepierwszej już młodości córka, niegdyś piękna, dziś zmężniała a smutna ofiara wspomnień i tęsknic po gościach, którzy... uśmiechali się jej długo, a potem gdzieś w świat odeszli. — Paola, którą zwano pospolicie Polą, nosiła jeszcze na twarzy ślady dawnej piękności, oczy miała młode, czarne,