Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/61

Ta strona została skorygowana.

była. Spotykali się z przyjemnością, rozstawali dziwiąc jak czas upłynął, może tęsknili za sobą, ale to było uczucie jakieś bez gorączki, bez złudzeń, bez marzeń i bez przyszłości.
Przynajmniej Czarnemu nie przyszło na myśl nawet, aby się stosunek ich na czulszy, inny, ściślejszy miał zmienić. — Pilnował siebie a zamiast chęci przypodobania, zdawał się umyślnie pokazywać w jak najmniej korzystnem świetle — ogadywał się chętnie. Nie krył się ze swą przeszłością, malował ją w twardych barwach, rażących — a zamiast okryć się płaszczem poetycznym, ukazywał zawsze jako najpospolitszego z ludzi.
Nic to wszakże nie zrażało panny Celiny.
Widzieliśmy w jakiej żyła atmosferze, — a jakie były osobiste jej przekonania; Czarny jeden najlepiej ją rozumiał.
Jednego dnia, przy lekcij — Fanny czytała książkę grając kwaśno rolę anioła stróża... Czarny niespodzianie podniósł oczy na uczennicę, spostrzegł w jej źrenicach łzy i wyraz tak tęskny, tak przemawiający, tak dziwnie głęboki, iż uczuł się wzruszonym, zaniepokojonym jakby piorunem rażony, pierwszy raz w życiu stał nie wiedząc co robi z drżącemi rękami, spuścił oczy, zmieszał się i padł na krzesło bezsilny, potrzebował dłuższego przeciągu czasu, by na nowo sobą owładnąć.
Iskra jakaś elektryczna z oczów załzawionych Cesi padła w jego duszę... Po lekcij, którą milczący, zmieszany ledwie mógł dokończyć, podał wedle zwy-