Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/62

Ta strona została skorygowana.

czaju rękę uczennicy, uczuł jej uścisk wyrazisty, spotkał znowu ten sam wzrok nielitościwy, a gdy panie wyszły został na chwilę jakby pijany, nie mogąc się wziąć do niczego. —
Przez drzwi przemknięte patrzała nań głowę wsparłszy na łokciu Pola z wyrazem litości niewysłowionej. Malarz miotał się po pracowni nie wiedząc, że jest szpiegowanym... Wkrótce potem musiał porzucić pracę i wyszedł rozsiać, jak sądził, po drodze uczucie, z którem walczył napróżno. — Nie chciał przypuścić, ażeby ono mogło być tem, którego się lękał — bo wiedział, że ono zawód złamać i życie jego zwichnąć może. Złożył wrażenie na młodość, na dziwactwo... na chorobę i nerwy. Obawiał się jednak powrotu Celiny i lekcij. Na następną zamiast Fanny, która się nudziła wielce, przyszła matka i przewróciła ubogą pracownię, nie mogąc sobie dogodnego znaleść miejsca. Naprzeciw okien była właśnie galerja, której część okrywała winna latorośl... Widok z niej dosyć oryginalny obejmował część Rzymu ściśniętą murami ulicy, nad któremi zwieszało się parę palm i kilka pinij rozrosłych. Hrabina znajdowała, że zapach pokoju był nieznośny, czuć w nim się dawał w istocie olej, tytuń, i stęchlizna, temu zaprzeczyć niepodobna... Wyszła więc z książką na galerję, prosząc Celiny aby co najprędzej malowała. Tym razem artysta unikał starannie oczów swej uczennicy i dotknięcia, jej dłoni. Ale uciec od wejrzenia, które się czuje... jestli podobna? źrenice się spotkały... i nastąpiło milczenie. Artysta drżał, Cesia była tryum-