Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/64

Ta strona została skorygowana.

lat nie zmaże owego piętna odrębnego, którym się ona odznacza.
— I pan to mówisz, pan? zapytała Celina, pan coś się urodził na demokratę?.
— Ja się urodziłem na artystę, rzekł Beppo... jestem dzieckiem ludu — nie zapieram się pochodzenia i chcę sobą pozostać...
— To rodzaj dumy, to wydzielanie się z ogółu... dodała Cesia. —
— Być może, ale któż niema swego rodzaju dumy? zapytał Czarny...
Spojrzała nań panna Celina i ruszyła ramionami, obejrzała się ku matce, której głowę drzémiącą widać było przez okno i zaczęła cicho. —
— Dla czego pan tak dla mnie jesteś — zimnym?
— Ja! pani...
— Tak jest, przecież doprawdy pilną jestem uczennicą i powoli przywiązałam się do nauczyciela i pokochałam go i sprzyjam mu i jestem z nim tak otwartą...
— A! pani, zawołał rumieniąc się Czarny — pani jesteś do zbytku łaskawą, ale chciej wierzyć, iż w mojem obejściu pełnem trwożliwego szacunku jest więcej serca niż może sądzisz...
— Ale czyż jest serce? czy artysta ma serce? zapytała. Artysta żyje dla sztuki, tylko dla sztuki, i kocha ją tylko.
— Tak pani, kocha ją nadewszystko a ludzi — ludzi także mu wolno kochać z daleka... i poważnie a ostrożnie.