Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/73

Ta strona została skorygowana.

tycznej jak Fanny, wszystko było możliwém — mogła się stać poetyczną na zawołanie, sarkastyczną gdy tego wymagała potrzeba, melancholiczną i wesołą wedle wymagań roli, jaka na nią przypadała.
W istocie, ostatniemi dniami Leliwa parę razy przyszedł do hrabinej, siedział długo, rozmawiał — ale jak poeta słuchał więcej sam siebie niż tego, co mu te panie odpowiadały.


Na herbatę do hrabinej sproszeni być mieli wszyscy ziomkowie bawiący w Rzymie, dwóch czy trzech prałatów... kilka pań obcych, znajomych.
Lista rodaków była już gotową, gdy na nią okiem rzuciła Celina — Beppo Czarny nie znajdował się na niej, zabolało ją to mocno — ale nie dała nic postrzedz po sobie.
Matka zastała ją stojącą nad tym papierem w zadumie spokojnej.
— Cóż ty tam tak czytasz, moja Cesiu?...
— Przeglądam gości....
— To są sami Polacy... oprócz tego... mamy trochę innych znajomych....
— Wszyscy Polacy znajomi?
— O! przecież wszystkich prosić niepodobna....
— Ale... nie postrzegam na spisie mojego malarza?
— A cóżby on tu robił u nas? chybaby stał w kącie i patrzał na ciebie.