Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/76

Ta strona została skorygowana.

Tak ja pojmuję one cuda na ludziach... na to potrzebaby żyć długo w Rzymie i Rzymem, a my przychodziemy tu westchnąć, obejrzeć się i uciekamy, bo nam tu duszno i straszno.
Cesia patrzała na mówiącego, niekiedy wzrok jej padał na stojącego w kącie z założonemi na piersiach rękami Beppa, którego oczy ostróżnie ją ścigały — to znowu spoglądała na Stasia poetę. Mimowolnie zrodziło się porównanie; mimowolnie przyznać przed sobą musiała, że Leliwa był idealniejszym. Wzdrygnęła się na tę myśl grzeszną, spojrzała czule w stronę artysty, tymczasem poeta dzwięcznym głosem kusiciela śpiewał nad jej uchem.
— Rzym! ale to uosobienie ludzkości, to ostatnia ruina, na Niniwie i Babelu, porosły góry, zasypały je piaski, przebrzmiały pieśni... w Egipcie pusto i wnuki nie znają pradziadów, rzymska ruina jedna jest żywą i płodną.... Czy pani kochasz Rzym?...
— Możesz że pan pytać mnie o to, tu mi się otwarła dusza i oczy... i na sobie doznałam cudu, o którym mówię.
— Ze mną stało się inaczej — patrząc na Cesię i radując się, że był zrozumianym mówił Leliwa — ja tu przywlókłem się z długo pieszczonemi marzeniami, z Rzymem innym, moim, stworzonym z tego com czytał i wydumał.... Od ostatniej stacji w tej pustyni, która się zowie kampanją, szedłem pieszo, wzruszony, nieprzytomny. Klękałem u rozkruszonych grobów po drodze, nie śmiałem deptać pyłu gościńca, jak relikwij dotykałem płyt brukowanej Via Sacra.