Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/78

Ta strona została skorygowana.

Zamilkł Staś, spuścił głowę, pomilczał i odezwał się jakby dopiero postrzegł opuszczonego nieco w kącie Beppa.
— Pozwól mi pani, bym tego nieszczęśliwego malarza, który na płótnie taki jest śmiały a w salonie tak niezgrabny, podprowadził tu nieco bliżej, serdecznie mi go żal.
— A! zrób to pan! to będzie prawdziwie piękny, braterski uczynek....
Staś poskoczył, ujął pod rękę Czarnego i przyciągnął go przed Cesię.
— Dajże pani burę temu swemu nauczycielowi, ozwał się wesoło — po co się kryje po kątach i dąsa na świat? Czemu nie ma odwagi ani słowa rzec, ani się rozgościć między nami, Tatko już mu raz dał burę zasłużoną, ale od pani będzie ona skuteczniejszą....
Cesia popatrzała uśmiechając się na Beppa wielce zakłopotanego sobą i zarumienionego jak pacholę.
— O! to prawda — odezwała się — to prawda żeś pan na okrutną burę zasłużył, ale mi was żal i odłożę ją do przyszłej lekcij....
Tatko, który tu także był i orlem okiem rzucał po ludziach widząc wszystko, zbliżył się ku nim.
— Widzę, żeście państwo na tortury wzięli artystę? prawda? spytał — ja mu dałem raz burę, a teraz go będę bronił! Nie mówcie żem dziwak! — Źle jest, gdy człowiek albo tak gardzi ludźmi, że do nich mówić nie raczy, lub się ich lęka i w siebie nie wierzy, ale dla artysty wszystkie sądy w świecie dopuszczają okoliczności łagodzące.