Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/83

Ta strona została skorygowana.

lowej. Włoszka zrozumiała zamyślenie i wejrzenie obłąkane. Z poufałością dziecka ludu, którém owładnęło uczucie litości, położyła mu rękę na ramieniu.
— Chory pan jesteś? spytała patrząc mu w oczy.
— A! nie! nie!
— Jeśliś nie chory, to gorzej jeszcze... Poverino! nie zapieraj się...
Amor, fuogo e tosse, presto si cognosce... szepnęła cicho.
Ty się kochasz... to źle, to bardzo źle. Kiedy ogień piecze, trzeba się od ognia odsunąć. Mnie was żal i po was żal będzie — ale pojedźcie ztąd na kilka tygodni.... Jam już stara — dodała wzdychając — tak, przeżyłam wiele. — Jedźcie... wrócicie potém. Sprobujcie siebie i — jej.
Te pieszczone kobiety, co nie mogą jeść chleba a potrzebują ciastek, tak samo czasem nadkąszą człowieka serce, aby spróbować czy słodkie... wypluną i porzucą. — Czemu nie pojechać?...
Beppo spojrzał na nią z wyrazem wdzięczności.
— My wam zachowamy mieszkanie wasze... wam tu nikt nic nie ruszy — weźmijcie tłumoczek mały, w Bolonii są cudne obrazy, odetchniecie w Bolonii.
Czarny patrzał na nią niewiedząc co odpowiedzieć, rada była dobrą.
— Czém prędzej tém lepiej, dodała poczciwa dziewczyna. — Wy nic teraz nie potrzebujecie? ja wam upakuję tłumoczek. Trzy koszule... szkatułka z farbami?... nieprawdaż, nie wiele rzeczy? Jutro o świcie możecie ruszyć... a może zostawicie karteczkę do