Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/86

Ta strona została skorygowana.

nad zachodem. Gościńcem ku miastu ciągnęły kobiety z próżnemi koszami na głowach, osiołki powracające do domu, ogorzali wieśniacy od roboty, parę wozów ciężkich na dwóch kołach....
Tęsknica cmentarna wiała ze wsząd.... W dali pielgrzymujące do Rzymu stare akwedukty wyglądały jak skamieniałe procesje pątnicze.... Ze smutkiem grobowej drogi śmiech hr. Romana i szczebiotanie Fanny dziwnie się sprzeczało... ale świat składa się z tych sprzeczności!...
Na poecie nigdy i nigdzie przyjaciel Lutyński nie czynił tak przykrego wrażenia, jak na Apijskiej drodze, w Koloseum, i na ruinach Forum lub w Kapitolu.
Szyderskie jego uwagi były jakby plwaniem na świętości, — w tym świecie pamiątek ludzkości uśmiechnięta twarz Satyra cywilizowanego z instynktami cielesnemi wyrażającemi się językiem pożyczanym z ducha — stawała się dlań nieznośnem urągowiskiem ze wszystkiego co święte.
I teraz rozmowa jego z Cesią, która go aż nadto uważnie, acz niekiedy wzdychając, słuchała — urwała się, gdy po za nim śmiać się zaczął hr. Roman. Staś spuścił głowę smutnie.
— Pani droga, rzekł — mnie się zdaje, że jak w kościele cygar palić nie wolno, tak na ruinach śmiać się nie godzi. To powinno być zakazanem. Rzym to świat wielkich boleści i cudów. Ten człowiek co za nami idzie, nie ma Boga w sercu... on nic nie czuje — słyszysz pani — on śmie się śmiać!
Cesia spojrzała nań ciekawie, natchniona twarz