Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/87

Ta strona została skorygowana.

Stasia była cudnie piękną, a blada panna aż nadto jakoś to widziała i czuła. Gniewała się na siebie, a oprzeć nie mogła wrażeniu. Nigdy tak szlachetnym, tak idealnym nie wydał się jej Beppo — tamten był wyrazem siły, ten uosobieniem wybrańca... jakby aniołem bez skrzydeł.
— Jaki on piękny! mówiła sobie w duchu.
Stanisław marzył tymczasem głośno.
— On się śmieje! ten człowiek nie godzien był dojechać do Rzymu... powinien był zatrzymany gdzieś zestarzeć na drodze. Toć przybytek.... Cuda na każdym kroku... w więzieniu źródło co wytrysło od dotknięcia ręki apostoła dla chrztu jego oprawcy, studniach kości i krew nie zaschła przez lat dwa tysiące, na kamieniu twarz odciśnięta omdlałego męczennika, na innym stopa Chrystusa, który się tu zjawił uczniowi raz ostatni.... Wszystko to żywe, wczorajsze, świeże jeszcze... a są ludzie co chodząc po śladach tych cudów — śmieją się! —
— Ja go znajduję niewinnym, rzekła Cesia, wszak ptaszki w kościele świergoczą.
— Tak, on też ledwie jest ptaszkiem na umyśle — odparł poeta... a ja za nadto szaleńcem być poczynam. Ten widok i wspomnienia upajają mnie; egzaltują.... Pierś przytłoczona oddychać nie może, tak powietrze czuje pełném dusz i widm przeszłości.
Mówił długo, mówił prozą, improwizował wierszem, opisywał, unosił się, a Cesia piła to życie gorączkowe z zachwytem. W dziełach artysty jej, życie podobne wyraziło się barwami i linjami, ale je pracą