zdawał się matce, u której był jedynakiem, prawdziwém nieszczęściem, i w tém nie myliło się macierzyńskie jej serce; usiłowała więc swego Stasiczka sprowadzić na gładszą, prozaiczniejszą drogę, nauki chłodnej, pracy rozczarowującej. Ale Staś był tak do szpiku poetą, iż w matematyce widział liczby mistyczne tylko, w historji naturalnej historją wcieleń Bożych po indyjsku, w technice czarodziejstwo sił niezbadanych.
Dla niego wszystko się zmieniało w czary, w ideały, w złote widma poetyczne. Nie było na to ratunku.
Po walce próżnej, matka opłakawszy zawczasu jego dolę, puściła go w świat. Obawiała się szczególniej tej fantazji, która dlań z pierwszego lepszego koczkodana mogła wyrobić ideał i skuć go w kajdany na życie.
Ale Staś, który się kochał co chwila, w Wenerze z Milo, we wszystkich Świętych i aniołach starych mistrzów, w Fornarinie, w Biance Capello, w ulicznych dziewczętach, w podżyłych paniach deklamujących wdzięcznie poemata, we wszystkich paplających lalkach wielkiego świata, grających na poezji z równem mistrzowstwem jak na fortepianie — właśnie dla tego nie mógł się niebezpiecznie zakochać, iż serce miał nieustannie zajęte. Czekał na zręczną niewiastę, coby jego słabość zużytkować potrafiła.
Bohaterowie podobni padają zwykle ofiarą nieco awanturniczych piękności, które dla nich w takiej pozie stanąć umieją jakiej wymaga fantazja, które na zimno tworzą z siebie bohaterki i z umiejętną rachubą chwilowo ideał niebywały zastąpić potrafią. Z dobrą
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/92
Ta strona została skorygowana.