Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

dotąd do niego nie wstąpiła, tłumaczyć się tylko daje tém, iż kierujący sumieniem wolał z niej mieć kwestarkę, niż słabe naśladowanie św. Teresy.
Mąż to był poważny, teolog może nie najpierwszej wody, bo nierychło się wziął do studjów, ale praktyczny nadewszystko, i w spółeczeństwie umiejący spożytkować dla stowarzyszenia swego wszystkie, nawet najmniejsze okazje. Surowy wielce, nie uśmiechał się prawie nigdy, miłością żadną nie grzeszył, kwaśny był jak ocet — lecz w najświetniejszym salonie i w najwybredniejszém towarzystwie umiał się znaleść nieposzlakowanie. — Jemu winien był nowicjat najwięcej znakomitych nabytków.
Ojciec Polydor, było to jego imie zakonne, dziwnem usposobieniem jakiemś, daleko więcej był pobłażającym dla jawnych niedowiarków, sceptyków i ludzi dla wiary obojętnych, niż dla tych co będąc katolikami, w imie katolicyzmu za nos się prowadzić mu nie dawali. W katoliku najmniejsza niezależność przekonań i samoistność postępowania, O. Polydorowi wydawała się zbrodnią, katolik dlań powinien był być niewolnikiem jego, bezwolnym poddanym... posłusznym żołnierzem.
Gdy poczciwy Tatko modlił się ze łzami w oczach klęcząc w kościele, uniesiony, dobywając z piersi okrzyk zapału pełen ku Chrystusowi — O. Polydor spoglądał nań z najwyższą pogardą. Tatko dlań wydawał się najniebezpieczniejszym z heretyków, bo sobie pozwalał chodzić do spowiedzi gdzie chciał, i mieć wiarę swą własną, o której śmiał prawić publicznie, nawracając... bez skazówki i zezwolenia O. Polydora.