dobijać się do nich potrzeba. Panna Dorota wyjrzała oknem, skrzywiła się.
— Prawdziwie nie wiem, czego tu może chcieć ten człowiek, którego nie cierpię... a niewątpliwie musi przychodzić do mnie chyba.
— Kto taki? spytał ojciec.
— A! ten stary dziwak, którego tu oni Tatkiem zowią.
— Bardzo niebezpieczny człowiek, dodał ksiądz — wszystkie pozory najgorętszej pobożności, ale to sobie liberalna jakaś wiara, samopas, bez dyrekcij — w gruncie pewnie herezją zarażona. Co gorzej sympatyczny stary, nie bez talentu, nie bez pewnej wymowy, liznął nauki wedle świata.
— Możeby go nieprzyjąć? spytała hrabianka.
— I owszem, owszem, przyjmijcie go, tu się z nim spotkać rad będę. Może też ta dusza nie ze wszystkiem jeszcze pychą szatańską zjedzona, dla prawdy się otworzy....
Zapukano do drzwi, hrabianka prosić kazała staruszka, który wszedł uśmiechnięty, wesół, spokojny i pozdrowił przytomnych serdecznie. O. Polydor skłonił mu się zdaleka. Hrabianka usta miała zaciśnięte, siedziała wyprostowana, sztywna, nie kryjąc się z odrazą, jaką w niej ten człowiek obudzał....
— Hrabianka powraca pewnie dopiero z nabożeństwa... ozwał się Tatko.
— Tak jest, odpowiedział za nią ksiądz, osoba prawdziwie za przykład wszystkim ziomkom służyć mogąca gorliwością....
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kochajmy się.djvu/99
Ta strona została skorygowana.