Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/100

Ta strona została skorygowana.

W dodatku, wśród szeptów, śmiechów i wskazywania palcami młodzieży i kobiet, Sylwan podsadzić musiał do bryki odwiecznej Brzozosię i Franię, a Brzozosia, że jej to w oczach całej parafji niezmiernie pochlebiało, tak powoli siadała do bryczki, tak umyślnie starała się przedłużyć tę chwilę triumfu!
Nareszcie, uwolniwszy się od tej pańszczyzny, którą, nie wiedząc czemu, dopełnił, bo się sam na to wściekał, wychwycił się jak z ukropu z tłumu, który nań szydersko poglądał, siadł na nejtyczankę i uciekł zły, jakgdyby się zgrał do grosza.
Całą drogę, nie poznając siebie, łajał się od słów ostatnich, reflektował, karcił, rzucał, gniewał i, przyjechawszy do domu, nie poszedł do pokojów, ale pociągnął z bólem głowy na łóżko.
— Na dzisiejszem basta — rzekł z zapałem. — Niech sobie głupią tę gąskę łapie, kto chce, ja w to śmiecisko więcej ręki nie włożę. Ślicznie! ślicznie! skompromitowałem się dla wieśniaczki, naraziłem się na śmieszność, na wytykanie palcami. Co ludzie powiedzą! co ludzie powiedzą! — Całe sąsiedztwo mnie widziało! Piorunem pójdzie ta nowina po dworach... mogę sobie powinszować...
W istocie nie było dnia tego mowy w sąsiedztwie o czem innem, i rotmistrz Powała śpieszył do Denderowa na obiad, pilno pragnąc historję syna przywieźć matce. Hrabina opowiadanie to zniosła stoicznie, uśmiechnęła się dwuznacznie; ale brew jej zmarszczona i zaciśnione usta dowodziły, że nad tem uczuć musiała. Po obiedzie rotmistrz poszedł do Sylwana na fajkę i gawędkę o koniach, o kartach, ale mu nic nie wspomniał o pannie Kurdeszance i odjechał. Wieczorem zdziwił się wielce Sylwan, gdy go do matki wezwano; nie było to we zwyczaju.
— Byleby nie chciała u mnie pożyczyć pieniędzy — szepnął w duchu zimno, przywdziewając kusy kraciasty surducik. — Wczoraj niepotrzebniem się pochwalił, że wygrałem.
Nie domyślając się wcale, poco go wzywano, Syl-