Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

woływała; gdy okazał, odpychała śmiechem, szyderstwem, podziwem, udanem niepojmowaniem: chciała słów i nie rozumiała ich; zrozumianemi rzucała jak dziecię piłką. Smutny był widok tego cierpienia i tej pańskiej obojętności na nie. Tak czasem wyrostki wiejskie pastwią się nad biednym pochwyconym ptaszkiem, któremu po jednem wyrywają piórku, którego skubią ze śmiechem. Cesia była nielitościwa jak dziecko, dla niej życie maiło się jeszcze tak dziwnie piękne, tak obfite w nadzieje, że się ani myślała w progu jego zatrzymać; ale z nudy, z próżni chwilowej serca szukała sobie zabawki.
— Niech mi pan co zagra! — zawołała nareszcie, wstając. — Tylko proszę co wesołego.
— Cóż pani każe?
— Coś Straussa.
Posłuszny, jak pozytywek, Wacław uderzył w klawisze: walc Straussa pod jego ręką tak wściekły przybrał charakter, iżby go szatani w piekle po wierzchach płomieni tańcować mogli. Nie zmienił w nim ani jednej nuty, ale wyraz tak był straszny, tak burzliwy i namiętny, że Cesia uczuła nagle coś nakształt przestrachu i smutku niespokojnego.
— A! czyż to wesołe? Zlituj się pan.
— To walc Straussa.
— Innego!
Inny walc był znowu smutny jak płacz, łkania, jęk i boleść, tęskny, jak rozpacz, wywoływał łzy, płynęła pieśń melancholijna, jak wstęga czarna: rzekłbyś, że to krzyk zranionego do głębi serca. A jednak był to walc Straussa, ale przezeń, jak przez pierwszy, przezierała biedna, zraniona dusza.
Cesia się zachmurzyła, zamyśliła: widocznie poczynała się gniewać prawie.
— Jak to pan dziś grasz nieznośnie! — zawołała z wyrazem niechęci. — Walc jeden straszny, drugi łzawy: nie umieszże pan żadnego wesołego? Graj pan polkę, nie polkę-mazura, ale polkę wesołą.
— Nie rozumiem, dlaczego pani chcesz w sobie