Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/107

Ta strona została skorygowana.

— Tyle razy powtarzam.
Posłuszny, ale smutny i zniechęcony, zagrał jej Wacław z tego tematu, tak ciasnego, coś dziwnego, fantastycznego, zamieszanego, burzliwego, jakiś taniec czarownic z chichotem puhaczów i szumem wichrów... Dziką począł tę fantazję, urywał, chwytał tema, przerabiał go, łączył ze śpiewem, z którego naigrawać się zdawał, i bawił się z nim, jak niedźwiedź, zmuszony igrać z łańcuchem, na którym go wodzą.
Nareszcie skończył: a dwie łzy w ciemności potoczyły się niewidziane po jego twarzy. Chciał odejść, ale Cesia nie życzyła sobie sama pozostać.
— Czegóż pan się tak śpieszysz?
— Wie pani, że odjeżdżam.
— Pan odjeżdżasz? Dokądże to?
— Jadę... w świat.
— Cóż to? żarty dla rozczulenia mnie?
Pierwszy raz myśl rozstania zupełnego na wieki przeszła główkę Cesi pustą i czuła jakby ściśnienie serca, jakby smutek, jakby żal w zarodzie jeszcze nierozwinionym. Przywiązujemy się do ofiar pierwszych naszych namiętności.
— To nie są żarty, — dodał Wacław — moja przyszłość cała jest w mojej pracy; dość długo byłem dla państwa ciężarem, dość im winienem i tego nigdy nie zapomnę; czas wreszcie samemu o własnych siłach pójść szukać chleba.
— Tylko chleba?
— Tylko chleba! Mogęż roić o czem więcej? Możnaż dziś dobić się sławy obok mistrzów tylu? A! gdyby choć chleb czarny w ciszy, spokoju, ustroni; ale i o ten kawałek suchy, jeśli nie polany łzami, potrzeba będzie dobijać się walką z braćmi sierotami losu i gryźć jak o kość. To los, co mnie czeka.
— Ale pan nie pojedziesz.
— Owszem pani, muszę jechać i pojadę.
— Będziesz czekał na powrót mego ojca.
— Hrabia pisał mi, żebym wyjeżdżał i ma mi dopomóc w Żytkowie, gdzie już na mnie czeka.