Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/108

Ta strona została skorygowana.

— Powrócisz przecie do nas?
— To Bóg wie jeden. Któż powiedzieć może: powrócę? A potem dlaczegóż i czegóżbym powracał. Wdzięczność moja wytrwa dla was i zdaleka, a państwu jam niepotrzebny. Zawołacie mnie kiedy, przybiegnę posłuszny, jak pies do dawnego pana; ale w waszem życiu czemże ja jestem? Jednym z tych, których macie mnóstwo za pieniądze: czemś pośredniem między sługą a nudnym i z łaski przyjmowanym sąsiadem.
— Pan o nas źle może sądzisz...
— Nie. Rozmierzam tylko bacznie i bez złudzenia, co nas dzieli i dzielić będzie wiecznie, co mnie oddala od państwa i co się nigdy przełamać nie da. Jeśli będę potrzebny, zawsze przyjdę, choćby pieszo, choćby o kuli wam służyć.
— Pamiętaj pan, — przerwała pusta Cesia, zwracając rozmowę, żeby ukryć trochę uczucia — że gdy zatęsknię za wlazł-kotkiem, wezwę pana choćby ze stolicy, żebyś mi go zagrał.
To mówiąc, poskoczyła z miejsca i odeszła.
Wacław śpiesznie otworzył drzwi ogrodu i wybiegł szukać w chłodzie i cieniu drzew, w widoku miejsc, znanych mu od dzieciństwa, uspokojenia, siły, rezygnacji.
Potrzeba było te miejsca opuścić, a my nędzni niewolnicy tak przyrastamy do ziemi. Pod tym względem jesteśmy rośliną, co przytknięta do gruntu ujmuje się go i chwyta, by żyć. I my, w młodości zwłaszcza, chwytamy się każdego kątka, w którym chwila życia nam spłynęła, czepiamy się do niego, by cierpieć potem, gdy nas los przesadzi na ziemię nową. Wacław żegnał zkolei kątek każdy, choć nigdzie nie uśmiechnęły mu się uczucia przyjazne, choć wszędzie przecierpiał od dumy, obojętności, wzgardy, szorstkości otaczających; ale miejsca cierpień są nam równie drogie, jak ozłocone szczęściem. Któż nie płakał po długiem więzieniu i czule nie wspominał go swobodny? Wacław szedł przez ogród i napawał się wi-