Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/114

Ta strona została skorygowana.

— Bo mnie serce boli — odparł Karol.
— A ja go jeszcze nie czuję w sobie i wolno mi, spodziewam się, użyć tej drogiej chwili młodości...
— Używaj! Bóg z tobą!


Po tej rozmowie Sylwan, któremu matka nakazywała zatrzymać hrabiego Karola, będąc przekonana, że jest nieżonaty i pragnąc go zbliżyć do Cesi, naśmiawszy się pocichu z tego dziwnego składu okoliczności, nie zapraszał już uparcie Walskiego, który zaraz odjechał. Hrabina ostre za to wymówki czyniła synowi, ale zniósł je, język trzymając za zębami, i tajemnicy przyjaciela nie wydał. Śmiał się tylko w duchu. A wśród rozmów, śmiechów, wśród salonowej zabawy, myśl tylko jedna tkwiła w nim ciągle: chciał się koniecznie, koniecznie pomścić i wstyd swój powetować świetnem zwycięstwem.
Na kim? spytacie, na sobie za niezręczność? — Nie, na biednej Frani niewinnej i na Kurdeszach. Ale smażył sobie głowę, a sposobu, wiodącego ku temu, znaleźć nie umiał; po długich rozmysłach postanowił nareszcie brnąć dalej, jechać do Wulki pod pozorem kupna siwej klaczy rotmistrza.
Znaleziony powód odwiedzin niezmiernie go ucieszył. Mając gotowy pretekst, co najprędzej chciał myśl przyprowadzić do skutku: kazał konia osiodłać, zostawił Janka szczebiotliwego w domu, a sam, umyślnie skierowawszy się wprzód w inną stronę, aby ludzie kroków jego nie śledzili, zaroślami przedarł się do Wulki.
Była to godzina wieczorna; rotmistrz, wedle swego letniego zwyczaju, siedział w ganku na ławce.
Ganek dawniej u szlachcica, w ciepłą porę roku, był najulubieńszem jego schronieniem; nie było tu tak duszno jak w izbie; widać z niego całą gospodarkę, bo często i łany, a zawsze drogi i ścieżki, całe obejście gospodarskie, gumna, obory i folwarczne budow-