Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

le. — W ganku łatwiej znalazł pana wieśniak, rozmówił się z jegomością przechodzący ekonom; sam jeden siedząc, nie był tu samotny, wzrok jego czuli wszyscy. Bocian mu klekotał na starej olszy, rżały w stajence koniki, gruchały gołębie, a z sąsiedniego kościółka dzwonek godziny dnia przypominał. U nóg rotmistrza legiwał stary Rozbój, towarzysz jego, ilekroć pieszo za próg domu się ruszył. Często Brzozosia wyszła zprzeciwka i, stanąwszy na progu, rozpoczynała gawędę; często Frania siadała przeciw niego z pończochą; czasem idący ze stajni parobczak stanął do rozmowy, gumienny oparł się na chwilę o słup i wyspowiadał się z dziennych robót, których doglądał; a tak dzień w ganku upływał wesoło i czynnie. Tu, wyniósłszy stół, nakrywano nieraz do obiadu, podwieczorku, wieczerzy; tu miały miejsce obrady wiejskie, którychby ciasny domek szlachecki nie objął, gdy cała na nie stoczyła się ze wsi gromada; tu przyjęcie wianków, odbieranie włóczebnego, powinszowania i prośby.. Wieczorem późniejszym, gdy zmrok zapadał, a w izbie ciemnieć poczynało, stary sodalis marianus z książeczki mógł czytać jeszcze w ganku i domówić resztę pacierzy.
To też miejsce, które tu zwykle zajmował pan Kurdesz, znaczne było na ławie i poręcz jej nawet wyślizgała się od opierania, a nikt z domowych przez uszanowanie, choć pana nie było, nie śmiał zasiąść w jego uprzywilejowanym kątku.
Rotmistrz siedział w ganku na swej ławce i rozmawiał z panną Marjanną, która, ręce założywszy na piersi, oparta o uszak, przypominała mu stare czasy, marzyła z nim razem o lepszej przyszłości, gdy pan Sylwan ukazał się we wrotach na koniu, a Rozbój rzucił się, ujadając silnie, przeciwko niezwykłemu gościowi. Zrazu Kurdesz nie poznał przybywającego, ale panna Marjanna, której się śniło w nocy, że kładła wianek rozmarynowy na czoło swej Frani, domyśliła się odrazu i krzyknęła, zatykając sobie usta:
— Święty Boże! Dalibóg to on!