Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/123

Ta strona została skorygowana.

cie sobie, co chcecie, ręce umywam, do niczego się nie mieszam, o niczem wiedzieć nie chcę. Ale że inaczej, to inaczejby to było, gdybym ja tem pokierowała!
— O! inaczej! ani słowa — rzekł rotmistrz.
Frania zaperzonej Brzozosi rzuciła się, pieszcząc, na szyję.
— Moja Brzozosiu, — odezwała się cicho miluchnym swym głosem — nie gniewaj się tak bardzo: jeśli sądzono, jak powiadasz, wszak to nie minie.
— Ale pocóż daremnie przeszkadzać?
— Nie przeszkadzam, — rzekł Kurdesz — tylko po mojemu, po staremu, ostrożnie, ostrożnie. A na zgodę, panno ciwunówno, tabaczki.
Znał rotmistrz słabość do swej tabaki panny Brzozowskiej i upodobanie jej w tytule, jakoż, mimo gniewu, wyciągnęła rękę i wzięła szczyptę dobrą, powtarzając jeszcze zcicha (był to daleki grom po burzy):
— Ja się do niczego nie mieszam, róbcie sobie, co chcecie.


Powrót Sylwana do domu był dziwnie smutny i śmieszny: gniew jego bezsilny, z którym ukrywać się musiał, zniecierpliwienie, rozdrażnienie dochodziły do najwyższego stopnia. Szczęściem nikt w domu nie wiedział, dokąd jeździł i z czem powrócił.
Zaledwie przybył, służący za służącym wpadać poczęli do niego, pilno wzywając go, ażeby natychmiast szedł do matki.
Pośpieszył Sylwan, pomiarkowawszy, że to wezwanie tak niezwyczajnie pilne, nie musiało być bez ważnej przyczyny; kto inny byłby się może zatrwożył, on się tylko zadziwił trochę.
Znalazł hrabinę rozciągnioną na kanapie z listem w ręku otwartym, pomieszaną, z oczyma dziwnie jaśniejącemi, z twarzą zmienioną, przerażoną, wywróconą jakiemś świeżem wrażeniem. Zaledwie wszedł, kazała mu wyjrzeć za drzwi, czy ich kto nie słucha