Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/128

Ta strona została skorygowana.

Nikt do niej nie przemówił w początku; ledwie spytany Sylwan odpowiedział krótko i niegrzecznie:
— To do ciebie nie należy!
— Ale to do wszystkich należy zarówno! — przerwała, powstając, hrabina z jękiem bolesnym. — Jesteśmy zrujnowani! Cała nadzieja w mojej matce...
— Cóż się stało? — spytała Cesia, śpiesząc do matki — cóż to się stało?
— Ojciec pisze, że nam zabrano klucz Słomnicki; Denderów odbiorą wierzyciele, nie zostaje nam prawie nic...
Cesia stanęła zamyślona, usiłując pojąć groźbę tych słów, których w początku dobrze nie zrozumiała, ale prędko podniosła głowę. Młodość dziewczęcia ma więcej wrót nadziei: łza jej nawet nie pociekła; niespodziane nieszczęście, jeszcze nierozebrane, nagłe, niepojęte, jak trucizna szybko połkniona, nie miała czasu zrobić skutku.
Sylwan się powoli opamiętywał.
— Kochana mamo! — rzekł — najpierwej pamiętajmy na godność naszą: il fant faire bonne mine à maiuvais jeu! Niech się ludzie z nas nie śmieją, niech nie widzą, że cierpimy. Nie zmieniajmy trybu życia naszego, śmiało idźmy dalej, a mam nadzieję, że z tego wybrniemy. Łzy do niczego nie służą.
To mówiąc, wyszedł.
Ale pomimo dobrej rady, sam powlókł się bezsilny do swoich pokojów, przewracając w głowie wyrazy listu ojca, słowa Smolińskiego, rachuby, nadzieje. Nie mogąc podołać temu wszystkiemu, wiele wiary mając w ojcu, powiedział sobie wkońcu:
— Damy jakoś temu radę; tacy panowie, jak my, nie upadają. Od czegóż szlachta? Nie możemy stracić kredytu, jeśli nie stracim śmiałości. Dopóki będziemy mieli odwagę brać, będą nam pożyczać. Jednym płacąc, od drugich biorąc, przetrwamy do ożenienia. A cóż łatwiejszego, jak mnie ożenić się bogato? Młodość, imię, wychowanie, twarz, mam wszystko... wróci się nam fortuna!