Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

To mówiąc, rzucił się na kanapę, usiłując mary zniszczenia i ubóstwa odpędzić; zapalił cygaro i począł zkolei myśleć: to o starym Kurdeszu, o którego dwóch krociach się dowiedział, to o sobie, to o ojcu, to o Frani, i, w tych myślach znużony, zdrzemał się nareszcie.
Tymczasem we dworze rychło plotki szybko rozlatywać się poczęły; szeptano o nieszczęściu jakiemś, o ruinie i wszyscy ludzie poczynali, jak wśród pożaru, każdy myśleć o swojem i o sobie. Taką jest biedna ludzka natura: niebezpieczeństwo najczęściej nie spaja, ale rozprzęga. Hrabina myślała o swoim kluczu, Cesia o swojej młodości, Sylwan o ożenieniu, słudzy każdy o nowej służbie lub zapewnieniu sobie gdzie kątka. Smoliński zawczasu co lepszego pakował, wysyłał rzeczy, wywoził się i urządzał tak, by go przyaresztować nie było można.
Ci, co jeszcze nic nie wiedzieli, już się czegoś dowiadując, szepcząc, szukając, niespokojni biegali i mnożyli nieporządek wszędzie. Dwór cały przedstawiał obraz nieładu, a niebytność hrabiego, którego skinienia wszyscy słuchać byli przywykli, powiększała jeszcze ten stan rozprzężenia.
Po sąsiedztwie już wieść stugębna poczęła się rozchodzić o zabraniu na skarb za kaucję klucza Słomnickiego. Pierwsi dowiedzieli się o tem Żydzi w Żytkowie, gdzie hrabia próżno pracował nad unieważnieniem załogu. Pan Pęczkowski w drodze do miasteczka spotkał kupca, który mu jak najśpieszniej objawił o ruinie hrabiego. Biedny szlachcic porwał się za głowę, łzy potoczyły mu się z oczu i, jak szalony, poleciał na radę do sąsiadów i znajomych. Widzieć owoc pracy całego życia pochłoniony w jednej chwili i tak marnie, nie dziw, że rozpacz porywa! Biedny Pęczkowski z kilkorgiem dzieci, z frasobliwem w dodatku usposobieniem do stękania, bo zwykł był lękać się i kłopotać nawet, gdy nie było czego, odchodził prawie od przytomności, nie mogąc sobie darować, że jeszcze dziesięć tysięcy dopożyczył, o Bo-