Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/13

Ta strona została skorygowana.

co to u was, jak wymiótł, nikogo nie widno! Gdzie ten duda gumienny?
— A koło żniwiarzy.
— Prawda, tylko go tam nie widziałem; a Janek?
— Powiózł dla nich wodę z beczką.
— Cóżem go nie spotkał? A panienka?
— Z Brzozowską i dziewczętami poszła ot tu, w brzezinę na grzyby.
— W taki upał! Głowę sobie przepali!
— Tylko co poszły, widziałem: jeszcze ledwie do brzeziny może dochodzą.
— Nie lepiej, mosanie, było kazać sobie zaprząc?
— Panienka nie chciała.
— A nie napójże Chorążanki (tak się nazywała) albo jej obroku nie zasyp, — dodał stary — bo to ty, mosanie, gotów na wszystko, aby tobie tylko prędzej wylecieć, a klacz gotowa się ochwacić.
— Czy to mnie pierwszyzna! — odparł Hryćko, ruszając zlekka ramionami.
— Otóż to, że ci nie pierwszyzna ochwacić konia, dlatego ci to, mosanie, się mówi.
Parobczak, zapewne stare grzechy przypomniawszy sobie, w milczeniu już powiódł Chorążankę do stajni, a stary pozostał jeszcze czas jakiś na ławie. Widać na nim było znużenie, z którem zwykle do głowy przychodzą myśli smutne i dumy niepotrzebne; podparł się na dłoni, oczy wlepił w podłogę i wzdychał.
Prócz skrzypiących wrót stajni, prócz lekkiego szumu lip starych i dalekich bardzo odgłosów pieśni żniwiarzy, nic więcej słychać nie było. Cisza letnia, cisza skwarnego wieczora, dodawała majestatyczności przepysznie zachodzącemu słońcu; rzekłbyś, że wszystko umyślnie zamilkło, żegnając pana dnia i ścieląc sobie także łoże spoczynku.
W takich to chwilach sam sobie zostawiony człowiek, jeśli młody, bawi się, jak piłkami, barwnemi nadziejami przyszłości; jeśli stary, przerzuca z westchnieniem zbutwiałe zmarnowanego życia wspomnie-