Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/133

Ta strona została skorygowana.

kokcji tego djabelskiego strapienia nie napilibyśmy się kieliszek starej wódki, hę?
Pęczkowski byłby wypił smoły. Przystał ochotnie na propozycję rotmistrza i, dawszy się jakoś ukołysać, jął tylko z rozwiązanym językiem wysypywać wszystkie zdrady panów, którzy szlachtę porujnowali; wszystkie komisje, eksdywizje bezecne i likwidacje tych paniczów z mitrami, co biorą pieniądze sami, a plenipotentom za siebie obliczać się każą i w pocie czoła zapracowany grosz obcinają na swoje fantazje, przegrawszy go w karty lub puściwszy na swawolę. I było czego słuchać, bo na naszym Wołyniu świeżych i martwych dość jest podobnych przykładów.
Późną nocą wyjechał Pęczkowski z Wulki i nazajutrz miał zaraz do rotmistrza Powały, jako do interesanta, udać się; ale Powała już dniem wprzód o sekwestrze klucza Słomnickiego był zawiadomiony.
Rotmistrz, który niedawno z wojska powrócił, nie miał pojęcia interesów: hrabiego wyobrażał sobie, jak gmin, miljonowym panem, hrabinę bóstwem i aniołem, do którego zbliżyć się pragnął; wtem nagle spadł z empireum do otchłani na wieść, przesadzoną jeszcze, o stanie interesów hrabiego. W dodatku mógł sobie sam przypisywać swą szkodę, gdyż nieproszony, niedziękowany, pożyczył z dobrej woli 30.000 na świstek.
Wprawdzie w części był za to wynagrodzony niezmyślonem (sądził) przywiązaniem hrabiny, którego miał stanowcze dowody, tak dalece, że jeszcze nie śmiejąc się niemi chwalić, już jednak, gdy o niej była mowa, wzdychał bardzo znacząco. Pomimo to, trzydzieści tysięcy zapłacić za obojętność mężowską, zdawało mu się za drogo, a co gorzej, wyjść na dudka! Boż to wszystko miało minę okrutnie śmieszną! Westchnienia hrabiny, ślepota i udana dobroduszność hrabiego nie wynagradzały straty tak wielkiej. Rotmistrz, ochłonąwszy z gniewu i podziwienia, naga-