Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/134

Ta strona została skorygowana.

dawszy się do siebie i wypaliwszy ze sto fajek jedną po drugiej, zawołał wreszcie, pocieszając się:
— Hę! zresztą niech mi się zdaje, żem przegrał! A to dług honorowy, na świstku, przecież przepaść nie może.
To powiedziawszy, położył się i począł świstać walca, ale świstanie często westchnieniem przerywał. I leżał tak pół dnia, gdy kozak z Denderowa przybył z bilecikiem.
Hrabina zapraszała na herbatę.
— Wszystko się wyjaśni, — rzekł, spoglądając w lustro — jakoś to będzie; wostatku napłoszę go pojedynkiem, jeśli nie odda.
Tymczasem, jak to wszędzie bywa, a może u nas więcej niż wszędzie, niezmiernie przesadzone i coraz olbrzymio rosnące wieści latały po reszcie sąsiedztwa. Bogaty u nas jest zaraz dziesięćkroć-miljonowym, byle miał kilkanaście tysięcy rubli w zapasie; ledwie się komu noga powinie — bankrut odrazu i nikt już nie pożyczy grosza. Tak teraz było z hrabią: wczoraj miljonowy i spekulant, nazajutrz był zrujnowany; mówiono, że zabrano mu klucz Słomnicki, że żona oddzieliła się ze swojem, że Denderów z przyległościami rozdzierają wierzyciele i że hrabia pójdzie z kijem i torbą. Byli i tacy, co się już wybierali na licytację sprzętów i ruchomości do Denderowa i zamyślali o kupnie przyległych im wiosek. Wypadek ten stał się przedmiotem wszystkich gawęd w sąsiedztwie, najdziwniejszych projektów i najdzikszych domysłów.


Najstaranniej, jak być może, przystroiwszy się, rotmistrz pojechał świeżuchną nejtyczanką do Denderowa. Wprawdzie hrabina, od czasu jak się dowiedział o złym stanie interesów hrabstwa, znacznie mu się wydawała starszą, jej zalotność nieco zwietrzałą, ale niemniej tytuł, dowcip, wziętość, jakiej powszech-