Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/137

Ta strona została skorygowana.

nie były, ostygł nieco. Hrabina o nich nie wiedziała podobno, bo choć Smoliński je wspomniał, nie uważała, co mówił. Milczeli.
— Któż wie, może na czas będę musiała wyjechać z Denderowa. Ta myśl, — dodała, egzaltując się teatralnie — myśl ta najwięcej mnie boli...
— Mógłżebym pochlebiać sobie? — z żołnierska odezwał się rotmistrz nietęgim konceptem.
Ona spojrzała tylko na pana Powałę i westchnienie wymowne miało dokończyć, czego nie dopowiedziały usta.
— Kto wie, — szeptała — może się już nierychło zobaczymy.
Było to widoczne wezwanie do czułego pożegnania. Rotmistrz, poczciwe człeczysko, choć kochać nie umiał inaczej, tylko po wojskowemu, a pierwszy raz wdał się w romans tego rodzaju, uczuł się poruszonym w sposób wcale nowy; szukał słów na wypowiedzenie swego sentymentu i znaleźć ich nie mógł, a co gorsza, że nie wiedział, czy się godziło być zuchwałym, czy należało być tylko rozczulonym i jak skończyć, aby to było przyzwoicie i z dobrym tonem.
— Wierz mi pani, — rzekł, zdobywając się nareszcie — że ja na tem najwięcej cierpię, ale to być nie może, to być nie może, państwo nie odjedziecie.
— To będzie zależeć od niego, on stanowi o tem.
„On“ — jak zawsze — był to mąż, bo panie zbyt są delikatne, by inaczej jak tą peryfrazą męża wspomniały wobec kochanka.
Szli powolnie ku domowi, ale tak powolnie, tak noga za nogą! Hrabina była melancholijnie wzruszona i tak osłabiona uczuciem, że ciągle chwytała rękę rotmistrza, by się na niej zeprzeć; nareszcie na pierwszej ławce raczej upadła pod brzemieniem uczucia, niżeli usiadła. Ławkę tę otaczała dokoła cienista altana. Rotmistrz w coraz większej niepewności stanął przed nią, nie wiedząc, co począć z sobą w tem tak nowem dla siebie położeniu; nie mógł w żaden sposób zdecydować się, jak postąpić, jak cieszyć i jak ko-