Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Komedjanci.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

mu się ostro i twardo, z wyrzutami i zuchwałem odbiciem wymówek? Rotmistrz w dobrej wierze ją trzeźwił, gdy sam najmocniej potrzebował otrzeźwienia, bo był jak obłąkany. Ledwie oczy poczęła otwierać, gdy hrabia, który o kilka kroków tylko odszedł, zawrócił się ku nim i znowu przybliżył.
— Kochana hrabino, — rzekł — nadto masz doświadczenia, żeby mdleć dla takiej fraszki; nadewszystko nie potrzeba z tego robić historji i zwracać na siebie oczu ludzkich. Proszę panią z sobą i ty, rotmistrzu, musisz nam towarzyszyć.
Powała milczał, zakąsywał wąsy i wargi; spodziewał się bowiem wyzwania, wyrzutów, pojedynku, pobicia może i awantury, w którychby był w swoim elemencie, ale nigdy tak pogardliwego chłodu, takiej zimnej obojętności, na którą wcale nie był przygotowany. Żaden romans francuski nie przychodził mu w pomoc na takie dziwne położenie; bo nowszych nie czytał, a w starych inaczej się te sceny odegrywać zwykły.
— Ludzie cię widzieli, gdyś wchodził, — szepnął mu hrabia — jesteś uczciwy człowiek, nie róbże, proszę cię, awantury, chodź z nami, a o reszcie rozmówimy się potem.
To rzekłszy, mdlejącej hrabinie podał rękę i, raczej wlokąc ją niż z nią idąc, zmierzał ku pałacowi.
— Rotmistrzu, — mówił — proszę o codzienny humor; pani także chciej odzyskać wesołość i przytomność przy najlepszym z mężów. Ludzkie oczy! ludzkie oczy! Zmiłujcie się państwo, nie malujcie głupstwa gorszego niż pierwsze!
Więcej niż słowa hrabiego pomogło przybycie Cesi i Sylwana, którzy ulicą śpieszyli ku nim. Jakby cudem hrabina odzyskała przytomność, żywość, swobodę; rotmistrz trochę odwagi, a hrabia, który się ani na chwilę nie zmieszał, powitał syna:
— Spotkaliśmy się z ukochanym rotmistrzem u drzwi ogodu i, najosobliwszym trafem, hrabinę